Przedruk wywiadu Justyny Hofman-Wiśniewskiej przeprowadzonego z dr n. med. Wiesławem Tomaszewskim i opublikowanego w miesięczniku "Gabinet Lekarski" nr 10/11 2008

Wielokierunkowość w karbach biznesu

Rozmowa z dr. n. med. Wiesławem Tomaszewskim, specjalistą w zakresie chirurgii ortopedycznej, a także medycyny sportowej, Prezesem Zarządu Agencji Wydawniczej Medsportpress w Warszawie

Tym razem rozmowa nietypowa. Z lekarzem, ale "praktykującym prywatnie" w innych rewirach, aczkolwiek związanych z medycyną. Wydaje mi się, że warto czasem pokazać i takich ludzi. Lekarz, który podryfował w stronę biznesu…

Medsportpress jest wydawcą m.in. takich tytułów, jak: "Ortopedia Traumatologia Rehabilitacja", "Fizjoterapia Polska", "Medycyna Sportowa", "Acta Neuropsychologia", "Research Yerbook". Były wydawane jeszcze dwa tytuły: "Konsylium" i "Niepełnosprawność i Zdrowie", ale nie utrzymały się na rynku. A szkoda, bo czasopism o takim charakterze brak.

Czym dzisiaj zajmuje się medycyna sportowa?
W zasadzie dwoma działami. Jeden to nadzór, kontrola i opieka nad sportem wyczynowym. Oczywiście, ta pomoc musi odbywać się w ramach przysięgi Hipokratesa, bo nie mówimy o wypaczeniach, jak doping i inne tego typu działania. Więcej, rolą i zadaniem lekarza jest zapobieganie i przeciwdziałanie pladze dopingu w sporcie. Ale nie to jest najważniejsze; najważniejsze są nadzór i pomoc w łagodzeniu skutków treningu wyczynowego. Trening sportowy, wyczynowy, to ogromna praca, wysiłek na granicy wydolności organizmu sportowca, wykonywany zwykle siedem razy w tygodniu, a czasami i dwa razy dziennie. Takie obciążenia nie mogą pozostać bez wpływu na stan organizmu zawodnika. W związku z tym rolą medycyny sportowej w tym obszarze jest łagodzenie skutków treningu, czyli utrzymywanie sportowca w dobrym zdrowiu i kondycji, zapobieganie przetrenowaniu, profilaktyka urazów i kontuzji, a w przypadku ich wystąpienia – szybka, specjalistyczna pomoc.

Jest to chyba bardzo trudne, gdyż sportowiec nie ma czasu na chorowanie, a np. po kontuzji chce być zdrowy natychmiast…
To prawda i ja to doskonale rozumiem, ponieważ sport to nie tylko moje hobby. Posiadam upraw¬nienia trenerskie w kilku dyscyplinach sportu, a będąc młodym lekarzem, pracowałem również jako trener. Skracając problem – trzeba mieć świadomość faktu, że sam trening wyczynowy nie jest zdrowy. Znane porzekadło, że „sport to zdrowie" nie ma uzasadnienia w tym przypadku. W samej istocie treningu i zdo¬bywaniu coraz to wyższego poziomu wytrenowania leży celowe zaburzenie homeostazy ustroju, a więc doprowadzenie do takiego stanu, że organizm, regenerując się we właściwy sposób, jest już na wyższym poziomie wydolności i sukces sportowy tym samym jest bliższy. Rolą medycyny sportowej jest więc próba zapewnienia odpowiedniej odnowy, szybkiej, ale właściwej suplementacji, właściwego żywienia, aby ten powrót do normy, a następnie zwiększenia potencjału i możliwości organizmu był szybszy i odbywał się w granicach zdrowia, co często nie jest łatwe.
Wracając do poprzedniego pytania: drugi obszar funkcjonowania medycyny sportowej, to problem tzw. zdrowia publicznego, oddziaływanie medycyny sportowej jako elementu poprawy stanu zdrowia naszego społeczeństwa. Aktywność ruchowa, odpowiednio dawkowana i prowadzona pod kontrolą, jest bardzo istotna nie tylko jako element profilaktyki tzw. chorób cywilizacyjnych, ale obecnie jest to też integralny element kompleksowej terapii schorzeń takich, jak choroby układu sercowo-naczyniowego, cukrzyca, astma, choroby psychiczne, a nawet niektóre nowotwory. To, co mówię, oparte jest o wymierne wyniki badań naukowych.
Polska zajmuje jedno z wiodących miejsc, jeśli chodzi o zapadalność i umieralność z powodu chorób cywilizacyjnych. A jednocześnie jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc w Europie, jeśli chodzi o poziom aktywności fizycznej. W polskim społeczeństwie nie ma wyrobionego nawyku aktywności ruchowej. A w wyrabianiu tego nawyku muszą brać aktywny udział lekarze, decydenci, nauczyciele wychowania fizycznego… Warto powrócić do pewnych form zorganizowanej aktywności fizycznej społeczeństwa, warto uruchomić nowe, ale na to muszą być fundusze. Mało kto zajmuje się tymi zagadnieniami poważnie i konsekwentnie. Należy ciągle podkreślać rolę i znaczenie aktywności ruchowej w profilaktyce, a także w kompleksowym leczeniu i rehabilitacji najpowszechniejszych chorób cywilizacyjnych. Odpowiednio dawkowana aktywność fizyczna, w każdym wieku i na każdym etapie rozwoju człowieka, to najtańszy i najprostszy środek zwiększający wszechstronne możliwości adaptacyjne i odpornościowe ustroju. W dalszym ciągu jednak świadomość roli, jaką może odegrać aktywność ruchowa w utrzymaniu zdrowia, prewencji rozlicznych chorób i skutecznym ich leczeniu, nie jest powszechna i doceniana ani przez lekarzy (specjalistów, lekarzy pierwszego kontaktu) i pozostałych pracowników służby zdrowia, urzędników państwowych decydujących o przydziale środków na rozwój i popularyzację tego elementu promocji zdrowia, ani przez społeczeństwo – czyli nas wszystkich – potencjalnych pacjentów.
Z pełną świadomością i naciskiem można w tym miejscu stwierdzić, że zapadalność na choroby cywilizacyjne, ich przebieg i statystyka śmiertelności pozostają od lat w ścisłej korelacji z uderzająco niskim poziomem aktywności fizycznej polskiego społeczeństwa!
Lekarze wszystkich specjalności, a szczególnie lekarze związani z medycyną sportową, powinni kreować tę wiedzę. I sukcesywnie to robimy, ale na efekty trzeba jeszcze poczekać.

Może Pan konkretniej?
Na przykład, jako Polskie Towarzystwo Medycyny Sportowej organizujemy kursy "ABC medycyny sportowej", które pozwalają lekarzom różnych specjalności poznać zasady działania i wykorzystania aktywności ruchowej, zarówno w sporcie wyczynowym, jak i rekreacyjnym, w aspekcie zdrowotnym. Aktywność ruchowa jest istotna na każdym etapie rozwoju człowieka, stąd niezbędne jest szerokie spojrzenie na ten problem, poprzez edukację lekarzy różnych specjalności, ale także trenerów i instruktorów, nauczycieli wychowania fizycznego, pielęgniarek szkolnych. Niedawno odbył się międzynarodowy kongres Polskiego Towarzystwa Medycyny Sportowej, na którym te aspekty medycyny sportowej były poruszane. Daje się odczuć, trochę wymuszone, ale jednak zainteresowanie tymi sprawami. Wreszcie, także ze strony władz samorządowych, organizacji i instytucji państwowych i pozarządowych.

Walka o dodatkową lekcję w-f nie przebiegała gładko…
Ale została wygrana. Natomiast jest inny problem związany z lekcjami wychowania fizyczne-go: w wielu szkołach brakuje odpowiedniej bazy lokalowej i kadry nauczającej. Liczba godzin  w-f w szkołach oby była taka, jaka jest. Wystarczy, by zacząć sensownie realizować jakiś całościowy program, ale brak koncepcji, bazy, kadry, nie mówiąc o pasjonatach, a pensje nauczycielskie dodatkowo hamują wszystkie inicjatywy. Rząd, prezydent i premier dostrzegają i interesują się tym problemem i to jest już ważne, ale ciągle wszystko przebiega zbyt wolno. Nie potrafimy też, od strony public relations, umiejętnie wykorzystywać sytuacji, które powinno się wykorzystać promując naszych idoli sportowych – medalistów olimpijskich, którzy powinni stać się wzorami dla młodych ludzi, którzy pragną im dorównać i naśladować ich wyczyny sportowe.

Co spowodowało, że Pan jako lekarz zajmuje się tyloma wątkami medycyny, ale nie leczeniem pacjentów?
Lekarzami jesteśmy całe życie, ale chirurgami nie – jeżeli operujemy mało lub wcale. A ja przez lata byłem chirurgiem. To był mój umiłowany zawód, któremu poświęcałem z pasją wiele czasu i energii. W którymś momencie jednak uprawianie chirurgii zgodnie z moimi wyobrażeniami i zasadami stało się niemożliwe. A nawet niepoważne. Przy ogromnej pracy biznesowej, zajmowanie się leczeniem, operowaniem chorych jest po prostu nierealne.
Założyłem firmę, wydajemy medyczne czasopisma naukowe, które zajmują w rankingu i ocenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego znaczącą pozycję, rozwijamy tę działalność, organizujemy kongresy, konferencje, sympozja. Kilka lat temu założyliśmy fundację, głównie w celu stworzenia w Polsce systemu telemedycyny. Fundacja, jeszcze kilka lat temu, nazywała się "Fundacją Edukacji Medycznej i Promocji Zdrowia" obecnie nazywa się "Fundacją Edukacji Medycznej, Promocji Zdrowia, Sztuki i Kultury – Ars Medica" gdyż także w sferze kultury udaje nam się podejmować bardzo ciekawe przedsięwzięcia. I to jest już biznes, który musi się sam "nakręcać"  aby funkcjonować.

Jak to się dzieje, że Pan zarabia na tym, na czym inni się potykają?
To nie jest w pełni tak, jak mogłoby się wydawać. Na jednym można zarobić i odnieść wymierny sukces, z kolei w innych sytuacjach ponosi się porażkę i traci. Ważne, aby końcowy bilans był "na plus". Nie należy też przeliczać wszystkiego na pieniądze, ale pozwolić sobie na odrobinę ekstrawagancji realizując się w działaniach, które nie przynoszą korzyści finansowej, sprawiają jednak dużą satysfakcję – także w biznesie. Na tym zasadza się również działalność społeczna i charytatywna, która zawsze była mi bliska.
Ja mam koncepcję, mam też pasję, ale także energię, napęd i chyba zdrowy rozsądek, pragmatyzm. Swoje doświadczenie i zawodową wiedzę medyczną potrafię wykorzystać. Biznes bez nauki, nauka bez biznesu – mówię o firmach farmaceutycznych i medycznych – nie mogą istnieć. Nie zorganizujemy dużego kongresu, na którym chcemy przekazać nie tylko wiedzę, ale i stworzyć niepowtarzalną atmosferę bez pomocy sponsorów, czyli finansowego wsparcia firm farmaceutycznych. Zrobienie tego w rozsądnym, nie przekraczającym obowiązujących norm działaniu jest możliwe. Staramy się to robić tak, by tych norm nie naruszać. Oczywiście, są niejako "wpisane" w to także bankiety, spotkania towarzyskie itp. Ale przecież konferencje prasowe także są "ubarwiane" dodatkami w postaci gadżetów, przyjęć i poczęstunków.
Kolejnym elementem tej układanki są kontakty. Niezwykle ważne. Pamiętam, że jako młody lekarz bardzo lubiłem i ceniłem sobie takie integracyjne spotkania, na których mogłem spotkać moich mistrzów w zupełnie innych okolicznościach i poznać ich z innej strony. Tam stawali się normalnymi ludźmi, a to, że razem zaśpiewaliśmy przy ognisku kilka pieśni nie jest przecież ani nieetyczne, ani ułomne, ani drażliwe. Ostatnio to wszystko stało się trudniejsze, bardziej zawiłe, ale trzeba też pamiętać o tym i nie udawać, że tak nie jest, kiedy dla młodego lekarza uczestnictwo w kongresie to wydatek połowy jego pensji. A gdzie lekarz ma zdobywać wiedzę, jak nie na sympozjach, kongresach, konferencjach? Nie widzę niczego zdrożnego w sponsoringu tych działań i wydarzeń. To samo dotyczy czasopism naukowych, które nie mogą istnieć bez reklam. To truizm, ale trzeba sobie i innym ten truizm nieustannie uświadamiać. Czy lepiej, by czasopisma naukowe w Polsce nie istniały, czy też, aby istniały utrzymując się z reklam? Oczywiście, trzeba i tu zachować jakiś umiar i rozsądek. Nie wszystkie nasze czasopisma są dotowane. Część otrzymuje, co prawda, subwencje z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, ale to "kropla w morzu potrzeb", więc muszą być one wydawane wyłącznie naszym sumptem. Fundusze pozyskane z innych działań przeznaczamy na czasopisma i to wszystko się wzajemnie uzupełnia. Stworzyliśmy biznes funkcjonujący na zasadzie naczyń połączonych, ale w różnych kategoriach. Jest to olbrzymia praca, ale też pasja, radość, frajda i… pieniądze.

Kulturę, ten najmniej dochodowy obszar działań, wpisał Pan jako element stały w funkcjonowaniu firmy…
Jakąś arcyprzyjemność też trzeba mieć z tego wszystkiego! To się robi niejako dla honoru domu. W mojej działalności społecznej i charytatywnej, na przykład w Rotary International, w kilku towarzystwach naukowych czy stowarzyszeniach o charakterze "non profit" łączymy pewne działania. Właśnie niedawno przyznaliśmy kolejne stypendia dla młodzieży polsko-języcznej z krajów b. ZSRR. A kultura? Medycyna jest sztuką, jest tak humanistycznym zawodem, że sama w sobie tę sztukę zawiera. Próba pokazania, uwypuklenia wartości humanistycznych w pracy lekarza, niestety, nie w pełni się nam powiodła. Wydawaliśmy czasopismo pt. "Konsylium" w którym chcieliśmy pokazać naszych znakomitych kolegów lekarzy przez ich działania szeroko humanistyczne i artystyczne. Przedstawialiśmy sylwetki luminarzy naszej medycyny i "zwykłych" lekarzy. Magazyn "Konsylium" odgrywał ważną rolę w kształtowaniu wizerunku lekarzy. Jego nadrzędnym zadaniem było ukazanie, poprzez sylwetki, doświadczenia i przemyślenia lekarzy – sztuki medycznej jako dziedziny głęboko humanistycznej. Jestem przekonany, że opisanie na łamach "Konsylium" wybranych przedstawicieli naszego zawodu, którzy są ciekawymi ludźmi, o niebanalnych zainteresowaniach, ambitnych celach i łączą rozwój zawodowy z działalnością społeczną na forum polityki, kultury lub sztuki może pomóc podnieść rangę naszego zawodu.
Lekarz musi być w swoim myśleniu, działaniu, reagowaniu humanistą. A wielu jest także twórcami, mają pasje podróżnicze, historyczne, zbierackie… Nierozerwalne połączenie medycyny ze sztuką było, jest i będzie.

"Konsylium" niestety, miało krótki żywot. Ale Fundacja, którą Pan stworzył stała się też mecenasem sztuki…
Jak często w życiu, sprawił to przypadek. Ale efektem jest już dom pod Krynicą (górską), w miejscowości Banica, który jest regionalną siedzibą naszej Fundacji. Tam oraz w Krynicy Zdrój odbywają się organizowane przez nas międzynarodowe plenery rzeźbiarsko-malarskie. Pokłosiem ich są liczne olbrzymie (5-6 m!) rzeźby, mnóstwo obrazów. W plenerach brali udział artyści profesjonalni, ale i amatorzy, i ludowi twórcy. Wydaliśmy, jako pokłosie tego, co dzieje się w gminach Uście Gorlickie i Krynica Zdrój oraz wsiach Banica i Czyrna, książkę "Są takie miejsca, są tacy ludzie".
Ale nie zapominamy o medycynie. Kiedyś, w moich wczesno-lekarskich czasach, popularne były "białe niedziele", czyli bezpłatne, specjalistyczne konsultacje dla okolicznych mieszkańców. Powracamy do tej idei organizując na tym terenie "niedziele", w których udział aktywny  biorą nasi znakomici koledzy z Gorlic, Nowego Sącza i Krakowa. Takie porady cieszą się dużym powodzeniem i uznaniem. W ramach działalności rotariańskiej wygospodarowaliśmy 25 tysięcy złotych na doposażenie 3 ośrodków zdrowia w gminie Uście Gorlickie, ufundowaliśmy stypendia naukowe dla studentów pochodzących z niezamożnych rodzin z miejscowości Czyrna i Banica, przekazaliśmy sprzęt komputerowy, a także liczne dary (odzież, wyposażenie szkolne, meble itp.) dla potrzebujących – to cieszy.
Zapyta Pani – dlaczego właśnie tutaj? Pejzaż tych ziem w dużej mierze malowała historia.
Oczywiście wichry i zawirowania historii nie pozostawiły Beskidu Niskiego i Sądeckiego bez uszczerbku. Ale należy pamiętać, że są to ziemie, na których obok siebie żyli zgodnie Polacy, Ukraińcy, Słowacy, Węgrzy, Żydzi, Cyganie, a przede wszystkim Ludność Łemkowska. Te kultury przez wieki wzajemnie się tu przenikały, a ich obecność widoczna i żywa jest także dziś. To tutaj od pokoleń realizowane były idee międzynarodowej otwartości i tu możliwe było (i nadal jest) zgodne i twórcze współżycie ludzi i nacji tak odmiennych pod względem narodowościowym, religijnym, historycznym i kulturowym.
Tę historię warto pielęgnować, wszystkimi możliwymi siłami ocalić od zapomnienia i pokazywać jako wzorzec dla innych narodów na świecie które w imię „swojego" boga, języka lub odmiennej od innych tradycji, kultury czy koloru skóry, gotowe są zniszczyć wszystko co odmienne.
Aby temu sprostać, głównym projektem przygotowywanym przez Fundację jest organizacja i budowa Wielokulturowego Centrum Promocji Sztuki i Kultury, z powołaniem Wielokulturowego Uniwersytetu Ludowego. W ramach przygotowania, organizacji i budowy Wielokulturowego Centrum Promocji Sztuki i Kultury zaplanowano m.in. historyczny, wielokulturowy skansen ludowy (zakupione zostały już zabudowania łemkowskie i słowackie z początku XX wieku), plenery rzeźbiarskie i malarskie artystów reprezentujących kilka narodowości, przewiduje się cykliczne spotkania i rozwój innych dziedzin sztuki, którym bliska jest idea współdziałania kultur, powstaje architektoniczny projekt budowy Centrum (uwzględniający część warsztatową – twórczą, wystawową, konferencyjną, szkoleniowo-dydaktyczną, muzealną i in.). Na realizację tego docelowego projektu Fundacja przeznaczyła i sfinansuje ok. 1,5 hektara ziemi (w miejscowości Banica w gm. Uście Gorlickie i na terenie gm. Krynica  Zdrój  we  wsi  Czyrna).

Jest Pan Wydawcą, Prezesem Fundacji ARS MEDICA, Prezesem Zarządu Oddziału Warszawskiego Polskiego Towarzystwa Medycyny Sportowej, członkiem zarządu licznych towarzystw naukowych, pełni Pan funkcję Prezydenta Klubu Rotary Warszawa City, kontynuuje pracę dydaktyczną jako nauczyciel akademicki i naukową (habilitacja na ukończeniu)… Jak Pan spina tyle różnych wątków działalności?
Doba musi wystarczyć na wszystko, więc trzeba być dobrze zorganizowanym, mieć dobrze dobrany zespół pracowników i współpracowników i właściwie ustawione priorytety, żeby się nie rozdrabniać, nie rozpraszać na różne rzeczy i sprawy mniej ważne. Ja staram się nigdy nie spóźniać – bez względu, czy jest to spotkanie umówione z ministrem, czy ze swoim studentem, ale często jest to nieuniknione przy takim natłoku zajęć, co mnie ogromnie stresuje. Jednak i tu nie przekraczam granic, o spóźnieniu zawsze zawiadamiam i staram się, by nie było to więcej niż 15 minut. Na spotkanie z Panią spóźniłem się minut 10, z czego jestem zadowolony, bo zmieściłem się w granicach zapowiedzianego błędu. Jestem też "niedobrym prezesem" bo zbyt mało aktywnie i skutecznie udaje mi się różne sprawy realizować. Mam tego świadomość. Ważne jest jednak, by nie robić czegoś nowego na siłę, a spróbować łączyć to, co już się robi i wykonywać potrafi. Można to zrobić w takich obszarach, w jakich się poruszamy. Nie wykraczać daleko poza sfery, które znamy, nie próbować włączać się w coś, co przyniesie zysk doraźny, a łączy się zupełnie z czymś innym. Próbować robić wiele rzeczy, ale wspólnie i spójnie. I to się daje zazębić. Jeżeli nazywamy coś "kampanią" np. kampania edukacji w aspekcie aktywności ruchowej jako profilaktyka chorób cywilizacyjnych, to mówimy o niej w mediach, tworzymy spotkania, konferencje, kongresy, seminaria, wydajemy książki z takim przesłaniem. Bo takie zadanie, pojedynczo i wybiórczo, realizujemy przecież na co dzień. Mając pewną bazę działań, wydawałoby się z gruntu oddzielnych, można je w pewną całość połączyć i zorganizować jako jedno wspólne przedsięwzięcie – bez nadmiaru i potrzeby dodatkowych działań. Chyba warto stosować w życiu dewizę, że do największych i najważniejszych celów należy bezwzględnie dążyć, ale przy jak najmniejszym nakładzie sił i środków. To skuteczniejsze i na pewno… zdrowsze.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Justyna Hofman-Wiśniewska

Comments are closed.